Piękny i Bestyjka - rozdział 2

Niespodzianka - rozdział 2 gotowy. Miłego czytania :) Kolejny rozdział najprawdopodobniej w listopadzie.

Piękny i Bestyjka - Rozdział 2



Mieszko nie powiedział mi co konkretnie zrobił nie tak ani komu. Nic nie dało się z niego wyciągnąć jak już się zaparł. Tę cechę odziedziczył po ojcu. Nie chciał też rozmawiać o tym, czy kogoś ma a już tym bardziej czy łączy albo łączyło go coś z Fabianem. Wiedziałam jednak, że kiedy już sobie poukłada w głowie wszystko to, co się wydarzyło, przyjdzie do mnie i opowie ze szczegółami. Zawsze tak działał. Zostawiłam więc ten temat w spokoju i starałam się poprawić mu humor. Posiedzieliśmy chwilę w pokoju, a potem poszliśmy na miasto. Zwiedziliśmy Muzeum w Sukiennicach i Muzeum Narodowe. Chociaż mój syn zazwyczaj wolał sztukę nowoczesną zauważyłam że ostatnio ma fazę na malarstwo Młodej Polski. Nawet w jego obrazach dostrzegałam odniesienia do Malczewskiego i Wyspiańskiego. Co mnie niepomiernie dziwiło. To zazwyczaj nie była jego estetyka. Ale cieszyłam się, że się rozwija i szuka nowych inspiracji. Potem posiedzieliśmy na Plantach. Mieszko szkicował drzewa do jakiegoś projektu a ja zajęłam się szukaniem wzorów w otoczeniu. Zawsze dość nietypowo postrzegałam świat. Patrzyłam na otoczenie jak na wielką makietę, stworzoną z brył i rytmu. Uwielbiałam miejsca, gdzie trudno było znaleźć jakąkolwiek powtarzalność, bo mój umysł miał wtedy zajęcie. Siedziałam więc na ławce i z akwarelowych plam tworzyłam abstrakcyjny obraz otoczenia.

- Chyba tylko ty mogłaś wymyślić żeby akwarelą robić abstrakcję... - skomentowało moje dziecko.
- Popatrz – wskazałam mu centralną plamę – Nie widzisz tego?

Mieszko rozejrzał się po okolicy. Już miał popatrzeć na mnie z politowaniem, widziałam ten specyficzny grymas na jego twarzy, gdy popatrzył na moją kartkę raz jeszcze.

- O jasna cholera... Dobra jesteś... - aż mu się oczy rozszerzyły.
- No w końcu z choinki się nie urwałeś, nie? Po kimś musiałeś odziedziczyć zdolności – dodałam mile połechtana jego komentarzem.
- Ojciec też maluje, chciałbym przypomnieć – zaśmiał się oglądając moją pracę raz jeszcze.
- Kordian woli realizm. Tendencje do kombinowania z formą masz raczej po mnie.
- Chyba nie tylko to, obawiam się... - westchnął. A przy okazji wiedziałam, że nawiązał do mojej bujnej przeszłości.
- Nie pyskuj – zirytowałam się nieco. Nie po to mu opowiadałam czego nie robić w życiu, żeby mi to wypominał.
- Dlaczego wybrałaś tatę? Jest rozlazły a mógłby osiągnąć dużo więcej, jakby chciał i wziął się za siebie. Irytuje się głupotami i ledwo go zmusiłaś do przeprowadzki na wieś. Całymi dniami siedzi zamknięty w pracowni albo w komputerze. Rozmawiacie w ogóle ze sobą jeszcze? - podsumował mojego męża. W większości całkiem trafnie.
- Bo go uwielbiam. Wciąż, po dwudziestu pięciu latach. Jest trudny dla otoczenia i kochany dla mnie. Nie potrzebuję jego stałej obecności, tak jak on nie potrzebuje mojej. Szanujemy swoją przestrzeń i swoją wolność. A że mógłby być kimś więcej niż jest? Pewnie tak, bo jest bardzo dobry we wszystkim za co się w końcu weźmie. Ale on tego nie potrzebuje, Mieszko. Wyrwał się z korporacji i jest szczęśliwy. Więc ja też jestem. Rozumiesz?
- Chyba tak... - powiedział i oddał mi mój obrazek.

Wiedziałam, że był smutny i że nad czymś myślał. Objęłam go jedną ręką i przyciągnęłam trochę do siebie. W przeciwieństwie do mojej młodszej latorośli, Krzesimira, Mieszko nigdy nie bronił się przed żadnymi przejawami czułości. Przysunął się do mnie i oparł o mój bok. Po chwili zaczął na powrót szkicować ale nie odsunął się. A ja położyłam głowę na oparciu ławki, obserwując prześwity słońca w koronach drzew. Wyglądały jak wielkie wodorosty falujące w wodzie. Planty zawsze kojarzyły mi się z ogromnym akwarium, a tłoczący się tu ludzie z przepływającymi rybami.

Spędziliśmy tak z pół godziny. On szkicował, a ja myślałam o wszystkich moich dzieciach. Tylko Mieszko był moim genetycznym dzieckiem. Cudem udało nam się wyhodować zarodek z moich słabych komórek. Krzesimir i Malina mieli geny Kordiana, bo w ich przypadku adoptowaliśmy komórki jajowe od dawczyni, Lutosława też urodziłam, ale już z adoptowanego zarodka. Tylko Jagoda, nasza najmłodsza córka, była zwyczajnie adoptowanym dzieckiem. Poznaliśmy ją gdy miała dwa lata, mieszka z nami od pięciu. Zabranie jej do domu zajęło nam aż trzy lata, spędzone na użeraniu się z urzędnikami, załatwianiu papierów i budowaniu domu. Gdybym miała adoptować całą piątkę, nie wiem czy bym to psychicznie przetrwała. Z drugiej strony nie wyobrażałam sobie naszego życia bez niej.

Po chwili mojemu synowi znudziło się przenoszenie własnej wizji drzew na papier. Wstaliśmy więc i poszliśmy na spacer. Ociepliło się nieco i nie zmarzliśmy tak bardzo jak ja w trakcie przyjazdu, jednak spędziliśmy na ławce trochę czasu, więc zaciągnęłam go na kawę żeby się trochę ogrzać.
Wróciliśmy do pokoju Mieszka już w nieco lepszych humorach. Rozmawialiśmy właśnie na temat mitów w ludzkich społecznościach i tym, po co są potrzebne, gdy do pokoju po krótkim pukaniu, wszedł jakiś chłopak. Zamarł w progu na mój widok, a mój syn poderwał się zaskoczony.

- Wróciłeś? - zapytał, a nadzieja z jaką wypowiedział to jedno słowo była czytelna nawet dla mnie.
- Nie – tamten spuścił wzrok, unikając kontaktu z Mieszkiem i pewnie wstydząc się mojej obecności – Chciałem zabrać resztę swoich rzeczy. Ale widzę że masz gościa.
- Moja mama przyjechała. Mówiłem ci, że będzie.
- Tak? - chłopak na chwilę podniósł wzrok na moje dziecko. Był wyższy od mojego syna. Mógł mieć z metr osiemdziesiąt. Jak na ucznia, to całkiem słuszny wzrost - pomyślałam.
- Mówiłem... - Mieszko prawie szeptał. Nie podobało mi się, jak się zachowywał przy tym chłopaku. Ale nie wtrącałam się w ich rozmowę.
- Dzień dobry pani – zreflektował się w końcu i przywitał ze mną. Ale był bardzo poważny w tym, nie uśmiechnął się, nie podał mi ręki. Z miejsca wyrobiłam sobie o nim złą opinię, ale podejrzewałam że była ona w grubej mierze spowodowana tym, jak mój śliczny synek zachowywał się przy tym wypłoszu.

Poza wzrostem nie było w nim nic szczególnego. Owszem, kiedy w końcu udało mi się złapać z nim kontakt wzrokowy, okazało się że miał ładne, brązowe oczy ale umieszczone na nieciekawej, pospolitej twarzy. Nie miał piegów które tak bardzo lubiłam u ludzi, tylko parę pieprzyków i okrągły, zadarty nos. Ubrany był zupełnie bez gustu, w jakieś porozciągane spodnie i ciemny sweter. Uciekał spojrzeniem wszędzie, byle tylko na nas nie patrzeć. Nie lubiłam tego. Jak już mu się przyjrzałam, złapałam w końcu spojrzenie mojego dziecka. Wkurzyłam się jeszcze bardziej. Mieszko był na granicy płaczu. Był strasznie spięty i widziałam, że robił wszystko żeby zatrzymać chłopaka w pokoju jak najdłużej. Postanowiłam mu to ułatwić i ewakuować się na jakiś czas. Z bardzo silnym postanowieniem, że po powrocie choćby siłą ale wyciągnę z niego kim ten nieciekawy wypłosz był.

Wymówiłam się wizytą w toalecie, ale tak naprawdę postanowiłam się przejść po okolicy. Bursa stała przy ulicy Focha, niedaleko biblioteki pedagogicznej i tuż przy Błoniach. Wciąż świeciło słońce, więc było mi cieplej niż rano, albo irytacja nieznanym mi dzieciakiem tak mnie grzała. Przeszłam się wzdłuż ulicy, by po chwili przejść na drugą stronę i przejść kawałek wzdłuż Błoni, obserwując z daleka Kopiec Piłsudskiego. Wiało tu jak zwykle o tej porze roku. Chwilę obserwowałam jak dłuższa gdzieniegdzie trawa Błoni faluje na wietrze wspominając z lubością nasze wyprawy w Bieszczady i tamtejsze piękne trawy. Ale po chwili straciłam werwę do spędzania czasu na zewnątrz, bo okazało się, że jest mi zwyczajnie za zimno. Nie chciałam jeszcze wracać, więc weszłam do budynku biblioteki. W przedsionku ustawiono półkę z książkami do adopcji, więc zajęłam się ich przeglądaniem. Zaraz po moim partnerze, dzieciach i kotach były moją czwartą miłością.

- Przepraszam? - usłyszałam zachrypnięty głos. Przeglądałam książkę Fromma, którą od dawna chciałam przeczytać, więc nie od razu skojarzyłam kim może być właściciel owego głosu. Rozkojarzona i wyrwana z lektury, podniosłam wzrok, żeby popatrzeć tuż w czarne oczy Fabiana. Miał tęczówkę właściwie koloru źrenicy.
- Nie strasz człowieku- skomentowałam. Zmieszał się nieco, ale szybko doszedł do siebie.
- Przepraszam za to co powiedziałem wcześniej – rzucił na wydechu. Starał się patrzeć mi w oczy, ale widać było, że wiele go to kosztuje. Widocznie przejął się naszym porannym spotkaniem bardziej niż myślałam.
- No ja też nie zachowałam się jak dorosła więc można powiedzieć, że jesteśmy kwita – uśmiechnęłam się do niego.

I chociaż niby oddał uśmiech, oczy miał wciąż poważne. I smutne. Tego dnia, w tamtym momencie, poznałam prawdziwego Fabiana. Ale miałam się tego dowiedzieć dopiero po długich miesiącach znajomości.

- Mogę? - zapytał a ja podałam mu książkę.
- Interesuje panią krytyka psychoanalizy? - zapytał, a ja aż zamrugałam zdziwiona.
- Nie, minimalizm i esencjalizm.
- Stąd Mieć czy być – znowu się uśmiechnął kącikiem ust – Wiedziała pani, że badał zjawisko sadomasochizmu?
- Wiem. Sadystę nazywał...
- Magicznym opiekunem – dokończył za mnie. Tym razem jego uśmiech niemalże sięgnął oczu.

Kolejne kilkadziesiąt minut przegadaliśmy o Frommie, psychoanalizie (której serdecznie nie znosiłam, zresztą Fabian także), minimaliźmie i egzystencji jako takiej. Dowiedziałam się, że lubi filozofię, w czym przypominał mi męża, oraz psychologię. Zorientowałam się też, że jest piekielnie inteligentny, na pewno przewyższał poziomem Mieszka, wiedział więcej niż ja, a i mogłabym pokusić się o twierdzenie, że wiedział więcej niż Kordian, a to już było praktycznie niemożliwe. Bardzo szybko kojarzył fakty i miał właściwie pamięć absolutną. W życiu bym tego nie powiedziała po tym jak się prezentował fizycznie. I to mi przypomniało o mojej największej wadzie, z której na szczęście zdawałam sobie już sprawę. Oceniałam ludzi po wyglądzie.

- Mogę ci zrobić zdjęcie? - zapytałam. Wyglądał zupełnie inaczej niż na korytarzu bursy, chociaż miał na sobie te same rzeczy. Dużo spokojniej, bez maski albo, co bardziej prawdopodobne, z zupełnie inna maską. Czułam jednak że ta jest bliższa temu, jaki był naprawdę.
- Teraz pani pyta? - powiedział z przekąsem.
- Bo teraz cię znam – odpowiedziałam – poza tym, jeśli się zgodzisz, tamte przedstawiłabym agencji, z którą czasem współpracuję. A to będzie prywatne.
- Agencji modeli? Tej, dla której pracuje Mieszko? - odpowiedział nie patrząc na mnie – Nie sądzę żeby to był dobry pomysł... - westchnął ściszając głos.
- Raczej nie będziecie pracować razem, jeśli o to ci chodzi. Na początku zaczyna się od fotomodelingu, a Mieszko pracuje tam już dwa lata. I wybacz, ale jesteś dość niski, nie wiem czy wezmą cię na wybieg, nawet do prezentacji ubrań młodzieżowych. Ale do zdjęć będziesz idealny.

Potem wypytał mnie o wszystkie formalne sprawy. Od rodzaju podpisywanej umowy, po fakt posiadania zgody rodziców. Z każdym pytaniem byłam coraz bardziej zaskoczona jego poziomem świadomości. Był jak dorosły zamknięty w nastoletniej formie. Ale wiedziałam jak zgubne może to być wrażenie. I ile go musiało kosztować to, że odstawał od reszty. Bo, że odstawał, to było absolutnie pewne.
Zrobiłam mu w końcu to zdjęcie. Udało mi się uchwycić go tak, jak wyglądał gdy się nad czymś zastanawiał. Miał poważny wyraz twarzy i smutne oczy, lekko ściągnięte brwi i pochyloną głowę. Wyglądał pięknie. Jak Dawid zastanawiający się nad losami wszechświata. Tyle, że ładniejsza i młodsza jego wersja. Powiedziałam mu o tym porównaniu, pokazując mu fotografię na wyświetlaczu.

- Michała Anioła? No wie pani co, włosy mam ładniejsze! - odpowiedział, a ja zaczęłam się śmiać. Uśmiechnął się znowu kącikiem ust, zadowolony, ze mnie rozbawił.
- Fajny z ciebie dzieciak – pochwaliłam, coraz bardziej nim oczarowana. Że też Mieszko nie mógł tak reagować na niego, a nie na tamtego wypłosza.
- Mało pani o mnie wie – skomentował na poważnie i tym razem rzeczywiście taki wydawał się być. Zniknęły resztki uśmiechu z jego twarzy, brwi na powrót się ściągnęły, oczy patrzyły wprost na mnie. Stał przede mną bez maski bezczelnego gnojka, smutny, piekielnie inteligentny, prześwietlając mnie na wylot. Zamiast się przestraszyć, uśmiechnęłam się z czułością.
- Wystarczy – skomentowałam miękko. Zamrugał oczami, lekko speszony.
- Pani nie rozumie – zaczął. Rozbawił mnie jego ton, bo mówił do mnie jak do dziecka. - Mieszko i ja...
- Wolałabym się tego dowiedzieć od mojego dziecka, nie sądzisz? - przerwałam mu.
- I wtedy z tej agencji nici – skomentował.
- Chcesz mi powiedzieć, że skrzywdziłeś moje dziecko? - wywarczałam.
- Tak... - powiedział, ale wciąż patrzył mi w oczy. Umiał ponosić konsekwencje działań i pomimo tego, o czym rozmawialiśmy, poczułam do niego jeszcze więcej sympatii – Nie... - dodał po chwili – Sam już nie wiem... – przejechał dłońmi po twarzy i zaplótł palce we włosy, ciągnąc je na wszystkie strony. To był pierwszy objaw prawdziwej niepewności, który u niego zobaczyłam – Ale na pewno przyczyniłem się do stanu w jakim jest, bo to wszystko moja wina – dodał w końcu.

Westchnęłam ciężko, wiedząc że miał rację, bo Mieszko był bardzo pogodnym człowiekiem i nigdy nie płakał. Musiało się wydarzyć coś z czym sobie wyjątkowo nie radził, skoro był w takim stanie, w jakim widziałam go przed wyjściem z pokoju. Cały czas o tym myślałam, ale chciałam mu dać trochę przestrzeni.

- Co do agencji, to decyzja nie zależy ode mnie, ale myślę że musisz szykować zgody rodziców. A teraz wybacz, ale pójdę poszukać syna.
Więc to jest aktualne? Niezależnie od tego, czego się pani od niego dowie?
- Patrząc na ten wasz trójkąt to ja podejrzewam o co chodzi – odpowiedziałam szczerze, a Fabian zrobił się cały czerwony. Co mi wystarczyło na potwierdzenie moich podejrzeń.
- Nie mogę ci powiedzieć że nie będę na ciebie zła, skoro nie znam szczegółów. Ale nie sądzę też, żebyś się miał tym jakoś specjalnie przejmować, bo się praktycznie nie znamy – powiedziałam z przekąsem ale po jego mimice widziałam, że chyba rzeczywiście się tym przejmie. Co wskazywało na to, jak samotny musiał być.
- Sebastian to idiota – skomentował – ale to ja byłem największym głupcem. Jak Mieszko już będzie w stanie tego słuchać, może mu pani to powiedzieć. Przynajmniej tę część o mnie – skrzywił się - Bo ze mną nie chce gadać. Dlatego wtedy puściły mi nerwy i dlatego powiedziałem pani to co powiedziałem... - dodał jakby chciał nasze spotkanie zamknąć w jakiejś klamrze.
Zostawiłam go w tej bibliotece samego i poszłam do bursy. Żal mi go było. Stał lekko zgarbiony nad książkami, ale widziałam, że myślami krążył zupełnie gdzie indziej. Jeżeli to mnie, obcej osobie, starszej od niego o ponad trzydzieści lat, chciał opowiadać o swoich problemach, co było nie tak z jego życiem? Gdzie w tym wszystkim byli jego rodzice? I dlaczego nie miał nikogo bliskiego?

Weszłam do pokoju mojego syna i zastałam go w kompletnej rozsypce. Poderwał się na mój widok, ale po chwili oklapł z powrotem na łóżko. Dodam, że nie swoje, ale już podejrzewałam czyje ono było. Widziałam tę nadzieję w jego oczach i widziałam jak ona znika. W tamtym momencie serdecznie nienawidziłam osoby, która doprowadziła moje maleństwo do takiego stanu. Już nie płakał, ale miał czerwone, podpuchnięte oczy. Usiadłam przy nim i wzięłam go w ramiona, przytulając. Trząsł się cały, a we mnie rodziła się prawdziwa agresja, choć starałam się uspokoić, by móc mu pomóc.
Siedzieliśmy przytuleni w ciemnym pokoju. Nie pytałam go na razie o nic. Wiedziałam, że jak już dojdzie do siebie, czeka mnie słuchanie o jego zawiedzionej miłości.

- Jedziesz na trochę do domu? - zapytałam. Mieszko lubił wieś. Z całej naszej bandy to Krzesimira i Jagodę najbardziej ciągnęło do miasta.

Spakowaliśmy się w ciągu piętnastu minut. Ani jego ani mnie nie obchodził teraz fakt, że opuści parę dni w szkole. Był na tyle zdolny, żeby dać sobie z tym radę. W takim stanie i tak by nic nie zapamiętał z lekcji.

- Kochanie, kim jest Sebastian dla ciebie? - zapytałam wprost, kiedy byliśmy już na stacji.

- Przyczyną i skutkiem, mamo – wyszeptał mój synek, nawet nie pytając skąd znam imię, jego już byłego współlokatora.

Komentarze

Popularne posty